Podróże

Tajlandia – miesięczny odpoczynek w raju cz.2 – Wyspy tajskie

W pierwszej części wspomnień z urlopu, wspomniałam już dlaczego wybrałam akurat Tajlandię na miejsce odpoczynku i oderwanie się od rzeczywistości po chemioterapii. Część miesięcznego urlopu poświęciłem na zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc. W miarę możliwości i zasobów energii odwiedziłam najpopularniejsze miejsca oraz zaciszną świątynię mnichów. Po tych wyczerpujących i niezwykle emocjonalnych momentach czas wyspy tajskie i totalny relaks.

Do tej pory nie pisałam nigdy o trudnym aspekcie życia po chemioterapii jakim jest zespół stresu pourazowego  (PTSD, ang. Posttraumatic Stress Disorder). Skończyłam chemioterapię, wyniki PET bardzo dobre, dostałam kilka miesięcy na regenerację i powrót do pracy. W trakcie leczenie nie było miejsca na myślenie co później, jak to będzie dalej. Życie opierało się na tu i teraz i walce o przetrwanie. Przychodzi dzień, w którym już jest po wszystkim i nagle nie wiadomo co dalej. Pojawia się wiele pytań: jak żyć? Co mogę? Czy to wszystko wróci? Kiedy odrosną mi włosy?

Po namowie zmartwionych przyjaciół rozpoczęłam terapię. Po kilku miesiącach sesji z psychologiem było lepiej, czułam się pewniej, ale czegoś wciąż brakowało do zapewnienia spokoju wewnętrznego (o sesjach z psychologiem obiecuje kiedyś napisać więcej). Tajskie wyspy okazały się lekarstwem na zmartwienie po ciężkiej chorobie.

Wyspy tajskie liczą ok 1430 mniejszych czy większych wysepek w Zatoce Tajlandzkiej i na Morzu Andamańskim. Wybór był ciężki, zdecydowałam się na Krabi, gdzie połączenia lotnicze były w rozsądnych cenach i szybki transport z lotniska do hoteli (koszt 250THB).

Już przed wylotem z polski wypatrzyłam sobie i zarezerwowałam domek na prywatnej plaży ze śniadaniem. Zdjęcia i opinie zachęcały i obiecywały niezapomniane wrażenia. Było ich więcej niż się spodziewałam.

Kierowca busa na lotnisku zapewnił mnie, że transport jest do hotelu pod wskazany adres. Ciepłe popołudnie, piękne widoki i zanim zawieźliśmy po drodze innych turystów do hoteli, zrobiło się ciemno. Kierowca po angielsku mówi mniej więcej tyle co ja po tajsku… Zatrzymał się na drodze, pośrodku dżungli, palcem wskazał na mnie i ścieżkę w kompletną ciemność. W totalnym szoku i zmęczeniu weszłam w dżunglę z latarka w telefonie. Bladego pojęcia nie miałam ile jest do przejścia, ale podążając za małymi drewnianymi tabliczkami dotarłam do recepcji. Już następnego dnia nie wierzyłam jak przeszłam tą drogę bez pisku i zawału serca. Dopiero później dotarła do mnie świadomość tych wszystkich zwierzątek żyjących w ciemności. 

Chatka bardzo stylowa, czysta. Noce zakłócały przelotne deszcze i odgłosy zwierząt zamieszkujących dżunglę, w która ośmieliłam im się wprosić. 

Widok już z progu domku zapiera dech w piersiach. Dzień dobry, obudziłam się w raju!

Śniadanie na plaży, gorąca kawa, szumią fale i plażowe pieski wygrzewają się na słońcu. Cisza spokój, tylko siedzę i podziwiam widoki. Po prostu jestem tu i jest super!

To właśnie, tu odpoczywając na hamaku i ciesząc się chwilą po raz pierwszy odkąd zostałam zdiagnozowana z nowotworem Hodgkina poczułam, że się uśmiecham w środku. Szukałam tego uczucia przez długi czas. Znowu poczułam jak to jest być szczęśliwą.  Dotarło do mnie, że to o co walczyłam przez miesiące chemioterapii to właśnie te momenty, piękne chwile, których jeszcze może być dla mnie wiele. Nie wystarczy tylko marzyć, trzeba zawalczyć o swoje marzenia.

Po wyspie poruszałam się na rowerze. Chociaż ruch lewostronny to na rowerze da się przeżyć. Na skuter odważę się innym razem. Rowerem z plaży na inną plaże i do sklepu po przekąski na plaże. To jest życie 😀

Krabi jak wszystkie wyspy Tajlandii oferuje wiele atrakcji turystycznych. Skusiłam się na gorący wodospad i baseny Emerald. Cena wygórowana i wodospad przereklamowany. W cenie jest transport, bilety wstępu i obiad ale to wciąż za dużo (ok 1200THB). 

Gorący wodospad jest malutki i mega zatłoczony. Wchodzi się jak do jacuzzi gdzie tłoczą się ludzie jak sardynki w puszce z widownią na ławeczkach. Znikoma przyjemność ale jak już przyjechałam to musiałam tego doświadczyć.

Basen Emerald z kolei był przepiękny, umiejscowiony pośrodku dżungli. Niezapomniana sceneria i świetna okazja na schłodzenie się po gorącym wodospadzie i jeździe busem.

Po tygodniu na Krabi w chatce otoczona zwierzętami podjęłam decyzję, że jednak dla odmiany wolę towarzystwo ludzi. Wyciszyłam się totalnie ale samotne noce w chatce totalnie nie pasują do klimatu odprężenia. Zmieniam wyspę i jadę na Koh Lanta.

Bus + prom i po 3h dotarłam do Koh Lanta Long Beach Hostel. Chyba najlepsze miejsce na wyspie dla podróżujących solo. Wspólny pokój kosztuje jakieś 12zł za noc + śniadanie (tosty, owoce i kawa).

Do tego hostel posiada własny basen z leżakami, a plaża znajduje się 3 minuty spacerkiem. 

Pokoje są sprzątane codziennie, w środku klima i zamykane duże szafki gdzie mieści się cały plecak oraz osobiste sejfy. Wygodnie, czysto i bezpiecznie za małe pieniądze. Niektórzy spędzają tu całe tygodnie dla relaksu i wygody nie ma sensu szukać czegoś lepszego. 

Tydzień na tej wyspie spędziłam głównie na plaży z książką lub przy basenie. W pięknym miejscu czas szybko mija. Codziennie dzień kończy się tu o zachodzie słońca, po którym wyłaniają się komary i każdy chowa się w pokojach. Miejscowy spray nie odstrasza ich skutecznie jak pokój z klimatyzacją i moskitierą.

Dla urozmaicenia czasu na plaży wykupiłam wycieczkę po czterech wyspach z nurkowaniem. Pierwszego dnia została odwołana przez burzę. Na dzień następny już się odbyła, chociaż na koniec okazało się, że nie był to najlepszy pomysł.

Dzień zaczął się słonecznie i radośnie wypłynęliśmy w małych grupach na long boat (drewniane łódki). Postoje półgodzinne na nurkowanie, piękne rybki, woda słona i nikt nie uprzedzał jak wyczerpujące jest to doświadczenie.

Ostatni postój na pięknej plaży i lunch. Głodni i wyczerpani podziwiamy widoki, gdy nagle zobaczyliśmy ciemne deszczowe chmury zbliżające się w naszą stronę. Opiekunowie bez paniki kazali wsiąść na łódkę. Zaczyna padać deszcz, ale łódki gotowe do drogi wciąż czekają. Opiekun grupy podał nam kamizelki ochronne i powiadomił nas, że czekamy aż przejdzie duża fala i wyruszymy w drogę powrotną.

Nie wspomniał, że na morzu trwa burza a nie mały deszczyk jak przy wyspie, fale są ogromne i łódka chybotliwa.

Powoli long boat przedzierał się przez coraz większe fale, kołysało nami ale dopiero gdy pojawiły się fale które zakrywały naszą łódkę i woda wdzierała się do środka zemdliło mnie i wpadłam w panikę. Nigdy się tak w życiu nie bałam. Oczu nie otworzyłam do momentu zatrzymania się łódki w porcie. W myślach tylko jedno: przetrwałam raka to i burze na morzu muszę przetrwać. Wszystko dobrze się skończyło, ale na łódkę nieprędko znowu wsiądę. 

Jeśli ktoś szuka wrażeń to polecam, ale dla spokojnych doznań dzień więcej na plaży będzie lepszy 😉

Nurkowanie na moją kondycję okazało się ponad miarę, więc nawet gorący wodospad wygrał konkurs na najlepszą atrakcję jakie oferują wyspy tajskie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *