Sport

Wings for Life – mój pierwszy bieg po nowotworze

Marzec 2017 – diagnoza nowotwór Hodgkina. Sześć miesięcy chemioterapii, dwanaście wlewów, pół roku w remisji i tak oto staję znowu na nogi i podejmuję wyzwanie – pobiegnę, dla tych którzy nie mogą! Dwa miesiące przygotowań, trzy treningi w tygodniu i oto nadszedł ten dzień – mój pierwszy bieg po nowotworze. Wyzwanie bardzo wymagające, niesamowicie ekscytujące a przy tym mega stresujące! Dam radę? Czy to nie za wcześnie? Jestem gotowa?

Na wstępie, może kilka słów o samym wydarzeniu.

“Biegniemy, dla tych którzy nie mogą!” – To hasło przewodnie corocznego biegu charytatywnego Wings for Life. Wyjątkowa impreza łącząca ludzi na całym świecie. Bieg zaczyna się o tej samej porze we wszystkich państwach/miastach, a metą jest samochód goniący biegaczy. Świetna zabawa! Wszystkie zebrane pieniądze przekazane są na badania nad urazami rdzenia kręgowego.

Dlaczego akurat ten bieg wybrałam?

Dokładnie rok temu zaczynałam walkę o swoje życie, walkę z nowotworem. Leżąc w szpitalu oglądałam wiadomości i informacje z tego biegu, patrzyłam na grupy uśmiechniętych ludzi, którzy dawali z siebie wszystko by pomóc innym. Te wszystkie zdjęcia biegaczy, osób na wózkach, o kulach, niezwykle inspirujący i motywujący widok.

Właśnie wtedy narodziła się myśl – jeśli przeżyję, za rok chcę tam być! Chcę wrócić do sił i pokazać wszystkim, że to się może udać, warto walczyć dla nas samych, a później dać trochę z siebie dla innych. Chyba nie ma lepszej możliwości na wyrażenie wdzięczności za drugie, nowe życie, niż właśnie poświęcenie cząstki siebie dla tych, którzy tego potrzebują. Co roku większa ilość uczestników wspiera i inspiruje kolejne osoby by łączyć się w siłę w tym szczytnym celu.

Mój udział w biegu miał jeden cel – symbolicznie pokonać kilka metrów na ile wystarczy sił. Chciałam pokazać, że mogę, chcę i dam radę wesprzeć tych, którzy biec nie mogą. Biorąc pod uwagę, że to mój pierwszy oficjalny bieg po nowotworze, nie planowałam rekordów czasowych ani dystansowych. W zamyśle było przebiegnięcie 1 km może 3 km dla samej satysfakcji.

Do biegu, jak już wspomniałam przygotowywałam się jedynie dwa miesiące. Trzy treningi w tygodniu: stretching ( rozciąganie), ABS (30 min. brzuch) oraz bieżnia. Więcej o początkach i szczegółach treningu można przeczytać tutaj.

Tak oto po długim czasie oczekiwania, jedziemy do Poznania! Wyprawa prawie całą rodziną – mama, siostra i tata, który także brał udział w biegu. Jako, że bieg odbywał się w niedzielę to wyjechaliśmy już w piątek zwiedzić miasto i upolować słynne, regionalne rogale świętomarcińskie. Chociaż pogoda nie dopisywała cały weekend ( nieustanny deszcz, przeraźliwy wiatr), w dzień biegu było wyjątkowo wiosennie. Piękne słońce, przejrzyste niebo i to wszystko jak na zamówienie pod wspaniałe wydarzenie charytatywne.

Emocje narastały już od godzin wczesno porannych. Przełknięcie śniadania wydawało się misją nieosiągalna… Ręce drgały z podekscytowania już przy samym przypinaniu numeru startowego do bluzki. Buty na nogi i wszystko gotowe, czas wyruszyć na linię startu.

Organizacja samego wydarzenia była niesamowicie dokładnie opracowana. Wszystko w jednym miejscu, dobrze oznakowane, każdy mógł się swobodnie odnaleźć.

Bez problemu trafiłam do mojego boxa na linii startowej, gdzie spotkałam tłum zadowolonych, podekscytowanych, uśmiechniętych ludzi, rozciągających się i rozgrzewających przed rozpoczęciem biegu. Czas na zrobienie kilku pamiątkowych zdjęć, uśmiech do kamery organizatora, szybka meksykańska fala i ruszamy!

Początkowo powoli, przecież nie ma się gdzie spieszyć! Każdy macha zadowolony do znajomych, bliskich i fotografów. 😀 Biegniemy dla zabawy, dla tej wspaniałej, niezapomnianej atmosfery. Jedni w zabawnych strojach inni w podskokach, ale wszyscy w tym samym celu. To coś pięknego!

Te wszystkie emocje i radość poniosły mnie dalej niż moje najśmielsze oczekiwania. Każdy kolejny kilometr wydawał się czymś lekkim, osiągalnym, możliwym. Na pierwszym punkcie odżywczym z wodą i przekąskami przystanęłam, odpoczęłam i w szybka bitwa z myślami… przecież nie planowałam biec dalej! No ale, skoro siła jest, samopoczucie bardziej niż wspaniałe to dlaczego miałabym zrezygnować?

Nie zwracając uwagi na tempo, luźnym truchtem zdecydowałam się pokonać jeszcze kilka metrów/ kilometrów. W oczekiwaniu na Adama Małysza jadącego samochodem za biegaczami i wyznaczającego koniec biegu, dobiegłam do 10 kilometra! Szok, niedowierzanie! Totalna mieszanka emocji. Zrobiłam to! Pierwszy bieg po nowotworze i od razu 10 km! :O

Emocje nie do opisania. Duma, niedowierzanie jednym słowem totalne szczęście aż ze wzruszenia uroniłam łezkę!

Tam też chwilę później złapał mnie Małysz i zakończyłam bieg. Mega euforia i zaszczyt kiedy wyczytali moje imię i nazwisko z podziękowaniami. Coś niesamowitego.

Jeszcze przed diagnozą brałam udział w wielu biegach. Miały one różny charakter, czasami były to biegi historyczne, charytatywne czy też okazjonalne. Nigdy w życiu jednak nie czułam się tak wspaniale jak po ukończeniu biegu Wings for Life 2019.

Jeśli tylko możesz to serdecznie zachęcam, pobiegnij dla tych, którzy nie mogą!

Zasłużony relax i słynny rogal świętomarciński!
Zasłużony relax i słynny rogal świętomarciński!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *